dawno nie było, a przecież muzyka
jest obecna w moim życiu praktycznie cały czas. czasem mogłoby się wydawać, że
jej przesyt, szczególnie tej góralskiej jest już za duży, ale nie ma czegoś
takiego. można mieć chwilę zwątpienia, ale świat bez muzyki byłby pusty więc
trwajmy przy niej.
ale dziś chciałam trochę inaczej. trochę o tym co ostatnio
działo się w moim życiu, o muzycznych doznaniach, oraz o tym co innym wydaje
się dziwne w moim zachowaniu, a ja uważam, że jest jak najbardziej na miejscu.
nie wiem w sumie jak zacząć. wiem o czym chcę pisać, a nie
wiem jak. ostatnio tak często mam, muszę mój mózg poukładać bardziej.
ale dobra zacznijmy od mojego urodzinowego prezentu. bilet
na koncert enej. może nie każdy ten zespół lubi, ja jednak należę do tych co
słuchają i lubią muzykę którą robią ci świetni faceci. jeśli był bilet to był i
koncert, no takiej okazji nie mogłam przegapić. byłam z koleżankami. udało się,
że stałyśmy dość blisko sceny, praktycznie pod samą nią. tłum jak oszalały
skakał, śpiewał, tańczył, nagrywał, robił zdjęcia. ja zrobiłam zdjęcie tylko po
to żeby mieć dowód że tam byłam ;) a tłum? szczerze? wkurzał mnie. zostałam
trochę rozłączona od dziewczyn, które też dobrze się bawiły, ale nie szalały
jak te dzikie nastolatki, dla których liczyło się chyba tylko to żeby zrobić
sobie dobre selfie z enejem w tle. one nie zwracały uwagi na muzykę... nie
miały kiedy. wgapione albo w telefony albo skaczące jak opętane. ja z racji
tego, że odseparowana od dziewczyn mogłam skupić się tylko na tym co działo się
na scenie. a działo się wiele. uwierzcie. dla tych co nie tworzą i nie tworzyli
muzyki, to wszystko może wydawać się takie zwyczajne. ja nie umiem grać jakoś
super świetnie, ale wiem, że żeby robić to co robię musiałam dużo czasu
poświęcić, prób, bolących palców, czasem łez jak coś nie wychodziło. dlatego
jak słucham muzyki na żywo, jak widzę wykonawców, to nie szaleję z tłumem, wolę
poobserwować, docenić trud. naprawdę to jedna z fajniejszych rzeczy na świecie
- móc patrzeć jak ktoś tworzy muzykę i tworzy ją z uśmiechem na ustach, z
pasją, cieszy się tym co robi i chce tym samym dawać radość innym. nie ma
piękniejszej rzeczy, jak nieść szczęście poprzez muzykę. dlatego czasem nie
rozumiem takich ludzi którzy idą na koncert żeby tylko poskakać albo zaśpiewać
hit, bo leci on cały czas w radiu. dziewczyny w trakcie koncertu myślały, że mi
się nie podoba, bo co na mnie spojrzały to ja zamyślona wpatrywałam się w
scenę. no może poza momentami jak sekcja dęta podchodziła na skraj sceny. co ci
faceci wyprawiają z tymi instrumentami... wtedy na ustach pojawiał się uśmiech
od ucha do ucha. i właśnie o to chodzi w muzyce.
idąc chronologicznie, kolejny był koncert kapeli o której
już kiedyś pisałam, howerny. tutaj miałam tak samo. nie słyszałam ich w sumie
chyba od kolędowych koncertów (poza nagraniami w internecie) więc tym bardziej
byłam ciekawa co nowego wprowadzili do swojego repertuaru. wolałam postać z
boku gdy inni znajomi szaleli pod sceną tańcząc. wiadomo ich muzyka, przede
wszystkim góralska, jest idealna do tańca, taka "pod nogę", ale nie
zawsze taniec jest najważniejszy. powiem wam, że ci ludzie robią naprawdę kawał
dobrej roboty i może nie warto przejmować się głupimi komentarzami ludźmi w
internecie, ale czasem boli jak się czyta, że oni gwiazdorzą, czy nie podobają
się temu czy tamtemu. każdy ma prawo do swojego zdania, ale nie każdy musi to
zdanie pokazywać publicznie i obsmarowywać innych, którzy robią coś i którym
chce się coś robić. może nie powinnam o tym pisać na blogu, ale lubię tych
ludzi, a pojawiły się pod ich adresem nie fajne komentarze, więc niech wiedzą,
że ja doceniam ich robotę.
hmmmm... co było kolejne? zakopane. tam to w tym roku
zdobyliśmy z zespołem najważniejszą nagrodę: złotą ciupagę, w kategorii
tradycyjnej, na międzynarodowym festiwalu folkloru ziem górskich. fantastyczne
wyróżnienie, kawał ciężkiej pracy wszystkich członków zespołu. kolejny raz
potwierdziło się powiedzenie "w kupie siła". dla mnie był to pierwszy
wyjazd na festiwal do zakopanego. jest tam tak, że w trakcie trwania festiwalu
zespoły, z całego świata, spotykają się wieczorem w karczmie i wspólnie bawią
przy "żywiej" muzyce poszczególnych zespołów, w danym dniu. my swój
dzień mieliśmy z zespołem z portugali i jeszcze jakimiś dwoma których nie
pamiętam. zabawa dobra ale nie jakaś super świetna. za to drugiego dnia....
grali grecy i ludzie, którzy na plakietkach mieli niby napisane
"france" ale flaga pod napisem wcale francuska nie była. to byli
baskowie. fantastyczni ludzie fantastyczna muzyka. ale zacznijmy od grecji. czterech
mężczyzn: klarnet, skrzypce, akordeon i bęben (jakaś odmiana czegoś
perkusyjnego). no i fantastyczny głos jednego z nich. muzyka... hmmm.. taka...
grecka. wszystko podobne trochę to znanej "zorby". ale bardzo dobrze
się tańczyło w tych rytmach. choć przyznam się, że też większość czasu
przestałam w kąciku i słuchałam i patrzyłam. i choć mówię, że denerwuje mnie
jak ktoś stoi i nagrywa cały koncert na telefon, nie skupiając się na muzyce,
to wtedy ja musiałam nagrać choć jedną piosenkę. nie żałuję, bo mam świadomość,
że mogę ich już więcej nie usłyszeć, a takie rzeczy choć zapadają w pamięć to z
czasem tracą na sile, więc warto mieć coś takiego nagrane. grecy też fajnie
potrafili zająć się bawiącymi ludźmi, uczyli tańców, zachęcali do zabawy.
bardzo pozytywnie. jednak jeszcze bardziej pozytywni byli baskowie. to w ogóle
udany zespół. jeden chłopak siedział z obróconym koszem na śmieci, takim
zwykłym, plastikowym. nie wiem czy zapomniał kahona, czy po prostu tak gra na
co dzień, jednak, mimo, że kosz, że plastikowy to robił świetną robotę. jak
zobaczyłam na czym gra to pokazałyśmy mu z koleżanką "okejkę" a on
się tak strasznie ucieszył, więc podejrzewam, że zapomniał sprzętu i
improwizował. drugi miał tarkę (która wyglądała trochę jak termos) a grał na
niej grzebieniem. inny miał grzechotkę w kształcie jajeczka. była też gitara,
coś na kształt fujarek i pewnie jeszcze coś, ale mogłam z wrażenia zapomnieć.
przy ich muzyce bawiło się świetnie. taka radosna, skoczna, świeża. nie umiem
wymyślić określeń, ale była taka jak powinna być. i w sumie muszę wam
powiedzieć, że nie pamiętam czy się bawiłam. wiem, że stałam i gapiłam się na
nich jak w obrazek. nagrałam jeden kawałek, który potem do końca wyjazdu nam
towarzyszył i który puszczaliśmy sobie często. po powrocie kolega obejrzał i
mówi "ty.... jak to możliwe? cała sala się bawi.... WSZYSCY tańczą... a ty
stoisz z boku? i nagrywasz? no jak tak mogłaś?" no mogłam :) bo jak
mówiłam, choć kocham tańczyć i od zawsze to uwielbiam, to dużo bardziej wolę
popatrzeć jak ktoś bawi się tworząc muzykę a tamci ludzie naprawdę robili to z
ogromną miłością.
rozpisałam się dziś strasznie. mam nadzieję, że nie
zanudziłam was swoim pisaniem. ale co czuję to napisałam. wam też radzę kiedyś,
jeśli nie próbowaliście jeszcze, będąc na jakimkolwiek koncercie, choć przez
jedną piosenkę, skupić się na wykonawcach. poobserwować jak zachowują się z
instrumentem, jak po ich czołach spływa pot, bo to wcale nie jest łatwe
zadanie, grać i dobrze grać. w końcu docenić, że ta muzyka, która sprawia nam
radość, nie jest ot taka sobie, nie wiadomo skąd, stworzyli ją ludzie, ciężką
pracą i pasją, doceniajmy to. i jak najczęściej słuchajmy muzyki na żywo, bo
nic nie może się z tym równać. pozdrawiam gorąco i życzę pięknych muzycznych
doznań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do dyskusji i pozostawienia swojej opinii o moim pisaniu ;)