niedziela, 24 listopada 2013

82 - recenzja "chłopiec z latawcem"

już dawno nie czytałam czegoś tak mądrego, wzruszającego i poruszającego. 

autor: khaled hosseini
tytuł: "chłopiec z latawcem"
skala 1-10: 10 i więcej

akcja zaczyna się w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku w afganistanie. amir mieszka tylko z ojcem, matka umarła przy porodzie. mają służących: przyjaciela ojca - alego i jego syna - hassana. różnią się pochodzeniem, dlatego automatycznie jeden jest panem, a drugi służącym. jednak nie można tego odczuć, aż tak bardzo. chłopcy w prawie jednakowym wieku i ojcowie znający się od zawsze są zaprzyjaźnieni i lubią ze sobą spędzać czas. jednak jedna nieprzemyślana sytuacja rzutuje na całe życie. przede wszystkim amira, ale też w ogromnej części na życie hassana. wszystko za przyczyną niebieskiego latawca. drogi mężczyzn się rozchodzą. amir z ojcem emigrują do ameryki, a afganistan pogrąża się w wojnie. po latach dorosły już amir powraca, aby naprawić błędy przeszłości.
piękna i wzruszająca opowieść o bezgranicznym oddaniu, przywiązaniu i miłości, do końca. 
nie wiem co więcej mogę napisać, brak słów by opisać to co czułam czytając ją. 
kolejna z listy stu książek wartych polecenia. i choć na początku nie do końca byłam przekonana, to coraz bardziej ta lista zaczyna mi się podobać. 
w tej historii widzimy afgański świat oczami dziecka potem już nastolatka, a na końcu dorosłego człowieka, który powraca tam po prawie dwudziestu latach nieobecności. i jeśli te obrazy z dzieciństwa nie zawsze były miłe, to obrazy, które widzimy gdy amir jest dorosły poruszają i powodują niemiłe odczucia. 
afganistan ogarnięty wojną nie jest przyjazny nikomu, a ludzie zachowują się gorzej niż zwierzęta. 
jednak to nie jest wątkiem przewodnim tej opowieści. jest ona głównie o amirze i hassanie. panu i słudze. dwóch przyjaciołach. młodych chłopcach na których drodze stanęli źli ludzie i którzy zniszczyli ich całe dotychczasowe, szczęśliwe życie. 
nie da się opowiedzieć, trzeba przeczytać. 
tą książkę polecam bardziej niż jakąkolwiek inną.

sobota, 16 listopada 2013

81 - recenzja "córeczka"

czytałam dwie poprzednie książki tej autorki. obie mocne i traktujące o poważnej sprawie. "szczęściara" autobiograficzna, przerażająca i.... sama nie wiem jaka, ale jak słyszę ten tytuł to takie niemiłe uczucie mnie ogarnia. "nostalgia anioła" też była zaskakująca i dająca do myślenia. no ale książki o gwałtach i zabójstwie nie mogą być łatwe i przyjemne. "córeczka" jest inna, opowiadana z innej perspektywy, porusza kompletnie inny problem. ale jest równie nieprzewidywalna i zaskakującą.

autor: alice sebold
tytuł: "córeczka"
skala 1-10: 8

ja to jestem udana, tyle co skończyłam czytać książkę, którą czytałam pewnie około tygodnia. czyli spędzałam dużo czasu z jej bohaterami, a nie pamiętam jak poszczególni bohaterowie się nazywali. i to jest mój odwieczny problem, a nauczyciele zawsze mi nie wierzyli, bo fabułę znałam a bohaterów nie. no ale będzie jak w liceum, opowiem naokoło o tym co się działo ;)

80 - uśmiech

post miał się pojawić wczoraj ale z przyczyn ode mnie niezależnych jest dziś ale również uśmiechnięty ;)

okrągły post więc musi być ładnie. dziś o uśmiechu. uśmiechajcie/uśmiechajmy się zawsze i wszędzie. choć czasem może być trudno, bo brak chęci i energii, to nawet wtedy warto, bo humor się poprawia i inni się do nas uśmiechają.
nie jest to nowością ani tajemnicą, że przez uśmiechanie wzrasta poziom endorfin (chyba?), które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwsi.
są różne rodzaje uśmiechów. szyderczy, kpiący, ale też taki zawierający podziw, radość, dumę, wyrażający miłość, przyjaźń, albo zwykłą sympatię dla kogoś.
gdy dopada podły nastrój, nawet krótkie oderwanie od rzeczywistości, w postaci uśmiechu, sprawia ulgę i działa uzdrawiająco.
co może sprawiać, że uśmiech pojawia się na twarzy? jest tyle różnych przykładów, że trudno nawet małą część przedstawić, ale na przykład spotkanie z fajnymi znajomymi. słoneczna pogoda (dla kogoś śnieg). niespodziewany przyjazd kogoś bliskiego. wspólne tworzenie muzyki. dobra ocena :) kawał/dowcip. przeróżne śmieszne sytuacje dnia codziennego. sympatia do kogoś.
są osoby, których uśmiech jest jak powrót do domu z długiej podróży, daje poczucie bezpieczeństwa i sprawia ogromną radość nie do opisania.

życzę wam dużo sytuacji do uśmiechów i osób, które ten uśmiech powodują. 

środa, 13 listopada 2013

79 - bo muszę, bo chcę

stwierdziłam, że muszę coś napisać. bo jakże to tak? tyle dni i nic a nic nie powstaje. i chociaż tematy może jakieś by się znalazły to blokuje mnie chyba to, że nikt by tego nie chciał czytać? sama nie wiem.
przeczytałam dziś w lokalnej gazecie artykuł znajomego, który gdzieś tam dawno zaszczepił we mnie chęć do pisania. może nie tyle chęć, co uzmysłowił mi, że można coś pisać. i jakoś tak mi zostało. a wracając do tego artykułu, to jest taki jakbym chciała ja pisać. o wszystkim i o niczym, bezpośrednio, lekko, z humorem. i powiem wam, że nawet trochę przypomina mi on taki blogowy post. takie moje odczucia.
no. a wcześniej, dzisiaj, sobie myśląc, o czym bym mogła napisać wymyśliłam, że o nałogowym graniu w karty w studenckim gronie. i śmiało mogę napisać, że chyba już mnie nic nie zdziwi. to nic, że na pytanie: "gramy" zawsze pada twierdząca odpowiedź, to nie jest dziwne. dziwne jest to, że pomimo braku miejsca potrafimy zagrać nawet na stojąco robiąc z kolegi, trzymającego teczkę, stolik. i choć ja mistrzem gry nie jestem, to lubię i widać, że innym też to sprawia przyjemność. w liceum graliśmy praktycznie na każdej przerwie w makao. na studiach w tysiąca. najfajniejsze jest przebywanie wspólne w grupie i chęć wspólnego spędzania czasu. 
było o graniu w karty, teraz niech będzie o graniu instrumentalnym. czy wspominałam już, że kapele góralskie i muzyka góralska to jest to, co nie może się równać z niczym innym. genialni koledzy tworzą genialną muzykę. tylko tyle mogę napisać, bo opisać ich muzyki i zapału nie da się słowami. i znów można powiedzieć, że współpraca i działanie dla wspólnego dobra przynosi ogromne korzyści i dużo radości. 
było ostatnio też i słodko, bo tort dla siostry i ciasto dyniowe, niestety nie mam zdjęć, ani autorskich przepisów więc wpisów o tym nie będzie. 
i na koniec taka refleksja, której KOMPLETNIE, NIGDY nie stosuję, ale jest ważna i jakby się do niej stosować to życie byłoby łatwiejsze, mianowicie: "co masz zrobić jutro powinieneś mieć zrobione już wczoraj". fajnie by było, ale w sumie nie byłoby dreszczyku emocji i niepewności.
a. i jeszcze tytuł posta. na początku stwierdziłam, że coś napiszę bo mam bloga, fanpejdża, jakichś tam fanów ;) więc muszę się postarać, a potem stwierdziłam, że ja chcę to napisać naprawdę. nie z przymusu tylko z własnej dobrej woli. 
zaczyna się już robić nudno w tym moim pisaniu, więc zostawiam to i udaję się na spoczynek, a wam życzę miłej nocy i ewentualnie jakichś ciekawych refleksji po przeczytaniu tego mojego monologu.

środa, 6 listopada 2013

78 - recenzja "smażone zielone pomidory"

trafiłam kiedyś na listę stu książek wartych przeczytania. nie wiem kto taką listę stworzył i czym się kierował. jednak prawie trzydzieści książek z tej listy mam przeczytane. ta dzisiejsza też tam była, stamtąd się o niej dowiedziałam i postanowiłam przeczytać. sam tytuł już jest trochę kulinarny więc zachęca jeszcze bardziej.

autor: fannie flagg
tytuł: "smażone zielone pomidory"
skala 1-10: 10

znowu dziesięć punktów w mojej skali. nie potrafię być krytyczna czy co? chociaż co do tej pozycji akurat jestem pewna takiej oceny. 
o czym jest książka? opisuje normalne, czasem ciężkie życie, zwykłych ludzi. jednak najlepsze jest w niej to jak jest napisana. narracja tutaj jest z trzech różnych perspektyw.