poniedziałek, 16 lutego 2015

148 - pączki. u mnie?

zapierałam się przed robieniem pączków. mówiłam, że nie, że nie robię, że nie lubię. to znaczy, pączki lubię, ale nie lubię zapachu przy smażeniu ich. tłusty czwartek minął, nawet nie myślałam wtedy żeby coś robić, bo ciocia zawsze zaprasza na pyszne domowe, więc po co się wygłupiać i robić konkurencję. ale gdzieś tam z tyłu głowy miałam pomysł, że zrobię pączki w sobotę, bo dużo czasu i już nie tłusty czwartek. więc zrobiłam. z tego przepisu. dla mnie ciasto przed wyrastaniem już było smaczne (tak, mam manię, że próbuję surowe ciasto, podobno to nie zdrowe, czy coś, mi nigdy nic nie było jeszcze) więc pączki dobrze się zapowiadały. nie mogło być inaczej, przepisy z tego bloga do którego podlinkowałam przepis, zawsze wychodzą i są dobre, nie ma innej opcji ;) 
a moje pączki? były smaczne, trochę ładne, a poza tym krzywe na wszystkie strony. nie mam pojęcia jak zrobić żeby każdy był równy, okrąglutki, ale to zapewne kwestia wprawy, a jeśli ja pączki robiłam rok temu, to wprawy nie mam praktycznie żadnej. zobaczcie sami.


jak już pisałam, nie chciałam robić pączków ze względu na zapach który powstaje podczas smażenia, drażni mnie. smaczne wszystko co smażone, jednak ten zapach... no ale jak postanowiłam robić pączki to musiałam usmażyć, bo takie pieczone może i dobre, ale oszukańcze więc się nie liczą. i wiecie co wam powiem (napiszę?), że olej, który używamy do smażenia jest głównym sprawcą zapachu (powiecie, "ale odkrycie", no ale musiałam to napisać). już jakiś czas temu odkryłyśmy z mamą, że taki z pestek winogron praktycznie nie ma zapachu, może cenowo różni się trochę od zwykłego, np. rzepakowego, ale to nic w porównaniu z brakiem tego zapachu. nie do końca byłam pewna czy i przy pączkach to zadziała. ale zadziałało, a ja w sumie w ogóle nie czułam w domu, że były smażone pączki. więc może częściej się one będą pojawiać? 


nadziewałam już po usmażeniu. może jak jest dobrze wszystko sklejone to nie trzeba się obawiać, że nadzienie wypłynie do tłuszczu, ja wolałam nie ryzykować. a poza tym chyba szybciej idzie nadziewanie potem, no i ja lubię pracować z rękawem cukierniczym, a dzięki odpowiedniej końcówce właśnie rękawem nadziewałam. 
tutaj polukrowane, ale jakoś do mnie nie przemawiały. te u cioci na wierzchu mają skórkę pomarańczową, ale nie chciałam powielać sposobu dekoracji, więc stwierdziłam, że ozdobię czekoladą.


moje pączki były niezbyt duże, ale też nie małe (promotor mnie kiedyś ochrzanił, za takie wyrażanie się, bo jak to? inżynier? i tak nie fachowo się wyraża?). takie w sam raz. więc może się wydawać, że jest ich dużo, ale takich normalnych jak w cukierni pewnie byłoby przez pół (ale to oznaczałoby też o połowę nadzienia mniej!)



i taki mój osobisty, który zaglądał na bloga, na chwilę przed tym jak został zjedzony. 


miłego tygodnia wszystkim życzę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zapraszam do dyskusji i pozostawienia swojej opinii o moim pisaniu ;)