niedziela, 8 września 2013

61 - kawałek celofanu i wstążeczka

przekonałam się jak kawałek celofanu i czerwona wstążeczka potrafią zrobić z normalnej rzeczy rzecz niezwykłą.
dostałam propozycję upieczenia czegoś. może pierniczków? a jeśli pierniczki to może serca? więc powstały piernikowe serca. magiczne. czuć pierniki jeszcze w lecie. i choć piekłam już nie raz pierniki właśnie w letnich miesiącach to teraz jakoś bardziej na mnie podziałały. szukałam jakiegoś przepisu, żeby mogły być grubsze, twardsze i szybsze od takich jak robię zazwyczaj. a zazwyczaj korzystam z przepisu, w którym ciasto leżakuje. długo. a ja potrzebowałam już. teraz. zaraz. więc sięgnęłam do mojego ulubionego bloga moje wypieki. jeszcze mnie nie zawiódł. a tam znalazłam przepis na katarzynki. i stwierdziłam, że to jest to. i dobrze stwierdziłam. super smak, szybko się robią, składniki prawie zawsze są pod ręką. czego chcieć więcej? jak dla mnie, niczego. są twarde. ale pierniki MUSZĄ być twarde. takie żeby zęby połamać. i jak ktoś dziś powiedział: "najlepsze twarde - do moczenia w mleku". tak. twarde i pachnące. a więc piekłam sobie. duże (średnio, ale wystarczająco), grube, pachnące pierniki. mi z jednej porcji składników wyszło ok. 25 sztuk. więc dorabiałam drugą turę ;)
ale. nie cały czas było tak kolorowo.
zaczęłam piec i pojawiła się radość z opisanych powyżej zalet i dodatkowo walory smakowe jeszcze ciepłego piernika - w miarę miękkiego.






potem nastał wieczór a ja zajęłam się dekorowaniem. i tu klęska za klęską. najpierw przypaliłam czekoladę podczas roztapiania w mikrofali. ja się pytam jak? ale nie dociekałam aż tak bardzo i roztopiłam kolejną porcję tym razem już tak jak trzeba. część ciastek dostała czekoladową okładkę. reszta miała być z lukrem a część bez niczego. no i kolejne schody. bo o ile lukier do smarowania wyszedł super, lejący ale zastygający. to ten do dekorowania kolejna klapa. więc zrobiłam drugi. i jak w przysłowiu: "do trzech razy sztuka" dopiero trzeci był dobry i zadowalający mnie w stu procentach. 
zdjęć z dekorowania pierników nie mam bo nastrój był na granicy wytrzymałości. a i światło wieczorne niezbyt sprzyjające. ale. jakieś są. 
lukier we wstępnej fazie mieszania z barwnikiem spożywczym. aby uzyskać podobno czerwony kolor. ale. zawsze jest inaczej i wychodzi różowy, no chyba że bym cały słoiczek wlała to byłby czerwony.



i jak już zaczęłam dekorować. tym odpowiednim lukrem to pierniki zaczęły się do mnie uśmiechać, ładnie wyglądać i zachęcać wyglądem to humor wrócił i chciało mi się na nowo. więc szybko dokończyłam dekorowanie cyknęłam pamiątkową fotkę wszystkich razem i poszłam spać z nadzieją na piękne słońce dnia następnego ażeby zdjęcia jako takie zrobić.




no i słoneczko rzeczywiście mnie nie zawiodło i się pojawiło. ale ja zanim zaczęłam robić zdjęcia to dopełniłam radości. bo pierniki, owszem podobały mi się, ale coś w nich brakowało. i jak mówi tytuł posta: kawałek celofanu i wstążeczka sprawiły, że były one skończone i gotowe. niby banalne rzeczy i stosowane powszechnie, a nie spodziewałabym się, że sprawią mi tyle radości. tu kilka słonecznych zdjęć.



















 a w przerwie między zdjęciami musiałam wypełniać foremki muffinkowym ciastem 



i reszta zdjęć







 a tu siostra niczym "alicja z krainy czarów" słucha polecenia na ciastku



i na koniec uśmiech dla wszystkich bo was lubię :)



1 komentarz:

  1. FAJNY BLOG ! MASZ TALENT DO WYPIEKÓW I DEKOROWANIU CIAST / CIASTECZEK ITD.

    OdpowiedzUsuń

zapraszam do dyskusji i pozostawienia swojej opinii o moim pisaniu ;)