kilka lat temu, jak zaczynałam przeglądać blogi kulinarne i takowe odnajdywałam w sieci. dziwiło mnie to, że ludzie robią tyle zdjęć jedzenia. zastanawiałam się po co? no ale, już zaczynam to rozumieć. sama też od dłuższego czasu fotografuję każdą słodką rzecz, którą zrobię i czasami zwykły obiad. i dociera do mnie, że robię to aby zapamiętać. taki stolarz czy murarz na przykład. zrobi stół, zbuduje dom i ta rzecz służy przez długie lata. a gotowanie, pieczenie to dość niewdzięczna ulotna czynność. długo trzeba stać w kuchni, zbiera się sterta brudnych naczyń a jedzenie zostaje szybko pochłonięte i znika. dlatego można zachować je na zdjęciu. a, że ostatnio spodobało mi się robienie zdjęć krok po kroku to inna sprawa. może nie przetrzymuje to wspomnień, ale czasem podczas rozmów z różnymi ludźmi słyszę tak kompletne nieobeznanie w kuchni (ja też mistrzem nie jestem, ale jakąś praktykę mam), że stwierdziłam, że kilka dodatkowych zdjęć może zapobiec niepotrzebnym pytaniom i pomóc komuś w pracach kuchennych. bo jeżeli ktoś coś już przetestował/wypróbował/nauczył się na własnych błędach to może się tym podzielić żeby komuś było łatwiej. i dlatego też powstaje część blogów, by instruować i pomagać ludziom.
ale do rzeczy. zawsze zastanawiałam się jak smakuje ciasto marchewkowe, ale też zawsze mnie jakoś odstraszało. bo ciasto marchewkowe? jakże to tak? zostawiłam kiedyś otwarte moje wypieki i mama tak przeglądała i przeglądała i stwierdziła, że zrobimy ciasto marchewkowe (polecam zobaczyć zdjęcia doroty). no i zrobiłyśmy, głównie ja bo nie lubię jak ktoś mi pomaga. przeszło moje najśmielsze oczekiwania. myślałam, że będzie kompletna klapa a wyszło zaskakujące. i na dodatek bardzo dobre. więc już teraz polecam.
przepis macie na tamtym blogu i niech tam pozostanie. ja podczas robienia ciasta fotografowałam wszystko krok po kroku, bo stwierdziłam, że jak będzie dobre to się przyda, a jak nie wyjdzie to przynajmniej fajne zdjęcia mi zostaną, bo składniki jakieś wdzięczne do fotografowania były wczoraj.
zaczynamy od starcia marchewki na tarce (można w piżamie), na jedną szklankę wystarczą dwie marchewki, ja obrałam 4 i potem trzeba je było chrupać
potem siekamy orzechy włoskie. też szklankę
ananasa, pół szklanki
i się cieszymy, że jest tak kolorowo
teraz sypkie składniki. mąka
cukier:
proszek do pieczenia
soda
cynamon
i tutaj pewne odstępstwo od przepisu, tam jest podane kilka przypraw, które w połączeniu tak naprawdę, dają przyprawę do piernika. więc ja dodałam. najlepszą. z najlepszej firmy. i jak pisałam wcześniej dziele się spostrzeżeniami, aby innym czasem było łatwiej. po kilku latach prób innych przypraw do piernika mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że ta jest po prostu najlepsza. nie ma w składzie mąki, kakao, bo i po co? ma tylko przyprawy i to dobre przyprawy. a, że cena jest wyższa od innych. no jeżeli chce się mieć najlepsze składniki niestety trzeba za nie płacić. jasne, że najlepsza byłaby domowa, nawet chciałam ją zrobić, ale jakoś brakuje motywacji ;)
więc dodajemy przyprawę do piernika
i sól (ona jest na tym zdjęciu)
potem odmierzamy olej
jajka (u mnie kury niosą takie małe, że nawet trzy nie były chyba jak dwa sklepowe)
potem mieszamy jajka z olejem
to z mąką
marchewką
orzechami
ananasem
przelewamy do foremki
i stwierdzamy:
ja: "wygląda jakby kot zwymiotował.... albo trzy...."
tata: "chyba trzy..."
potem pieczemy tak jak podane w przepisie. no i tak. wygląd przed pieczeniem u mnie zerowy, zapach też średni i podczas pieczenia taki sobie. ale. jak przestygło już upieczone (u mnie średnio wyrosło bo miałam za dużą blaszkę i takie kapryśne było, ale bez zakalca) to pachniało ładnie i kawałeczek oderwany smakował świetnie, więc zaczęłam się już do niego cieszyć. po powrocie z próby zrobiłam masę z serka, ale fotorelacji nie ma bo się za bardzo spieszyłam poczuć jej smak. ale jest efekt końcowy. mnie zadowala.
w przekroju nie mam bo poszedł w gości, ale ja też poszłam w gości i go tam konsumowałam. a więc: polecam i to bardzo, ludzie szukali gdzie ta marchewka bo jej widać nie było, ani czuć. a jednak smak jest inny, fajny. a czemu marchewkowe pole? bo mojej kuzynce przypomniała się ta piosenka z dzieciństwa i ją nuciła.
a wracając do dnia poprzedniego gdzie piekłam marchewkowe pole. dekorowałam klika pierników tych co ostatnio piekłam, kwiatków. jak kwiatki to stokrotki. więc proszę bardzo
i zrobiłam pralinki/galaretki w czekoladzie. dostałam wczoraj foremki do wyrobu mini muffinek, pralinek. od wspaniałej kobiety, która całkiem przez przypadek stała się moją przyszywaną mamą, a to za sprawą rzadko widzianego znajomego. nie ważne. dostałam to wczoraj na próbie i stwierdziłam, że nie mogę czekać i zrobiłam od razu. pomiędzy przygotowywaniem masy do marchewkowego ciasta i lukru do pierniczków smarowałam czekoladą foremki. i choć prościej nie można, bo tylko czekolada i galaretka to daje to tyle radości. będę próbowała z innymi nadzieniami.
a teraz SŁODKICH snów wszystkim życzę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do dyskusji i pozostawienia swojej opinii o moim pisaniu ;)