jeszcze godzinę temu miałam taki fajny tekst w głowie. teraz gdzieś się stracił. ale może w trakcie do mnie wróci, choć we fragmentach.
muzyka łączy ludzi. duża część tych dobrych ludzi, których znam, są z zespołów, w których jestem. i są to jedne z lepszych znajomości.
a czemu dziś post muzyczny? bo dziś było śmiesznie muzycznie, fajnie muzycznie, ekstremalnie muzycznie, podtekstowo muzycznie, no i w ogóle muzycznie. a jeszcze dlatego, że rok temu (z kawałkiem) zaczęłam moją "przygodę" z mandoliną. kolega zgodził się rozstać ze swoją i pożyczyć mi ją na jakiś czas, wtedy też zaczęłam i do tego czasu jakoś to się dzieje, że ona jest w moim życiu. pojawiła się moja własna, a kolegowa wróciła do właściciela, który też w dużym stopniu przyczynił się do mojego grania. a który nie może pojąć tego, że jestem głucha i ze słuchu nie potrafię zagrać. co udowodniłam bardzo ładnie wczoraj podczas wspólnej nauki. nic na to nie poradzę, ale będę próbować grać bez nut ;)
i choć koledzy się ze mnie śmieją, że kto jest do wszystkiego jest do niczego, bo nie mogę się zdecydować na instrument. to ja jednak (jak zawsze) ich nie słucham, w sensie, że nie słucham jak się ze mnie nabijają.
tak. zrobiłam sobie siedem godzin przerwy (głównie na pieczenie) i sama nie wiem jak dalej kontynuować ten wpis. może zacznę od początku, a komu już się znudziło to czytać nie musi. rok temu postanowiłam spróbować mandoliny. i było tak, że od kolegi (dzięki, któremu w dużej mierze się na to zdecydowałam) pożyczyłam mandolinę w piątek wieczorem. w sobotę rano dostałam instrukcje co i jak (internetowe), a wieczorem już proste melodie grałam. i dalej w sumie jestem na etapie prostych melodii, ale brzmią one bardziej melodyjnie.
co motywuje do nauki gry na instrumentach? głównie ludzie i odrobina dobrej woli. ja obserwując ludzi w orkiestrze wiem, że to co robię jest dobre. bo wszyscy są uśmiechnięci i weseli. i choć orkiestrę tworzą trzy pokolenia to świetnie się dogadujemy i w każdej sytuacji można na każdego liczyć. a dziś dotarło do mnie, że głupie żarty nie bawią tylko moich rówieśników, ale również tych starszych, którzy nieraz sami takie rzeczy mogą opowiadać. a czy byśmy się znali gdyby każdy z nas nie lubił (a może nawet więcej) muzyki? (tej mandolinowej również). wątpię czy nawiązałabym takie znajomości, czego bym bardzo żałowała. jak mówi znajoma, zdarzają się takie "perełki", które budują całą strukturę i chęć do pracy. na przykład kolega, któremu zwiało nuty na kolana, a on nie przestawał grać. albo inny, który ma kilka nut na całą stronę a gra trzy razy tyle. albo zastępczy dyrygent, ale to trzeba by było widzieć, żeby zrozumieć.
tak więc można grać w domowym zaciszu tylko dla siebie, ale nie sprawia to tyle radości co granie dla ludzi i z ludźmi. wiem z doświadczenia, że nawet niepewne i fałszujące granie przed publicznością może się udać i może sprawiać radość, ale ważni są ludzie, którzy wesprą i pomogą. chociażby przenieść wzmacniacz albo wpiąć kabel do przedłużacza :)
a czy warto grać na instrumencie? tak. tak. tak. zawsze łatwiej w życiu jak się potrafi, niż jak się nie potrafi grać. i choćby w życiu było naprawdę źle to potrafiąc grać można w jakiś sposób na tym zarabiać. więc warto chociażby z takiej prozaicznej przyczyny. inne powody? rozwijamy się. nasze umysły (tak!), wrażliwość. poznajemy ludzi. mamy świadomość, że czas spędzony na próbach i ćwiczeniach nie jest czasem zmarnowanym. bo każda minuta gry przybliża nas do bycia lepszym, a może kiedyś najlepszym, jeśli ktoś naprawdę się postara.
ja żałuję, że na początku mojej muzycznej drogi dawno, dawno temu, byłam taka oporna i nie chciałam ćwiczyć. teraz żałuję, że za mało czasu na to poświęcam, choć zdecydowanie więcej niż kiedyś. może brak mi odpowiedniej motywacji. sama nie wiem.
ciekawe co będę mogła napisać za kolejny rok. nie planuje innych instrumentów, ale też rok temu nie planowałam skrzypiec, a jednak pojawiły się i choć na razie tylko w formie próbek prób, to są i też jestem z nich zadowolona.
mój muzyczny priorytet/marzenie to nauczyć się grać ze słuchu. coby sobie siąść pod restauracją na "rozkładanym stolicku" i zagrać zorbę :) albo cokolwiek byleby nie z tymi nutami. tak. to takie moje marzenie, z którym będę się uczyła żyć. a na dziś to tyle. nieposkładany i nieprzemyślany wpis, ale może kogoś (kto nie gra), choć odrobinkę przekona do odnalezienia swojego, idealnego instrumentu.
A basy? też pewnie nie było ich w planach... ciekawe...
OdpowiedzUsuńi ja też nie umiem grać bez nut, to tylko K. tak potrafi (wiadomy nam obu kto to taki)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba sie mi ten wpis, naprawdę!
Iwona
już minął rok, niby niewiele a tak wiele znowu się zmieniło. a tek ktoś, wiadomo kto, to potrafi na wszystkim wszystko zagrać, ale niedługo i nam się uda ;)
Usuń